Sierpień tego roku spłatał nam figla i powalił na łopatki wszystkich niespodziewaną falą upałów. Trudno było normalnie funkcjonować, co dopiero trenować. Nie poddawaliśmy się jednak i z wielką pokorą podeszliśmy do nieuniknionej masakry w dniu Święta Wojska Polskiego, kiedy to miał odbyć się nasz trzeci już aleksandrowski bieg, tym razem na dystansie 5 km i półmaratonu. Co mądrzejsi zdążyli przepisać się z dłuższej trasy na tę krótszą, bądź zwyczajnie, bez niepotrzebnych dąsów zrezygnować z robienia z siebie męczenników i nie wystartowali. Jednak ja czekałam na ten Bieg. Choć z rosnącymi obawami, bijącym głośniej sercem, liczyłam – mantrując – jakoś to będzie! A to dlatego, bo narodził się on niejako ze mną, jako biegaczką. W moim pierwszym biegowym roku, na trasie 5 km w Aleksandrowie po raz pierwszy zawalczyłam i stanęłam na podium i to od razu na pierwszym miejscu! Oczywiście w mojej kategorii wiekowej, ale wiecie jak ten sukces cieszył! W roku kolejnym była dycha – drugi bieg i ponownie sukces, drugie miejsce w kategorii wiekowej i nowa życiówka. Mimo, że półmaraton po raz pierwszy pobiegłam jesienią, obiecałam sobie, że ten w Aleksandrowie jest obowiązkowy! I tak się stało. Nie myślałam wtedy nawet przez chwilę, że będzie aż tak trudny.
Sobota, 15-go sierpnia przywitała nas ponad 30 stopniową temperaturą. Zawody na dystansie półmaratonu rozpoczynały się o godzinie 15.00. Już wcześniej odbyła się mordercza „piątka” i zanim wystartowaliśmy w biegu głównym, można było oklaskiwać na mecie, a potem na podium tych, którzy bieg tego dnia mieli już za sobą. Z naszej grupy biegowej AGB Torfy wystartowali Witek Tosik (choć oficjalnie reprezentował mBank) i Łukasz Majewski. Do gorących dwudziestu jeden kilometrów zaś poza mną przygotowywały się już dwie koleżanki – Jadzia Szczepaniak i Ewa Celmer, która akurat tego dnia debiutowała na tym dystansie! I jeszcze dwóch odważnych kolegów – Darek Andrzejczak i Michał Młodawski.
O godzinie 15.00 wystartowaliśmy. Już chwilę wcześniej polałam sobie głowę wodą. Łudziłam się, że to wystarczy na dłużej. Początek jeszcze był żwawy. Atmosfera MOSIRu, kibice, konferansjerka naszego klubowego kolegi, świetnego triatlonisty Arka Cicheckiego robiła swoje! I pierwsza prosta ul. Adama Mickiewicza w pełnym słońcu jeszcze tak nie dokuczała. Następnie ul. Pabianicka, lekki cień od budynków i powiewy wiatru. Ech, ul. Konstantynowska dała popalić. Pełne słońce, długi podbieg od trzeciego kilometra i modlitwa o jak najszybszy zakręt w Rąbieniu. Łudziłam się, że tam, około piątego kilometra będzie więcej cienia. Myliłam się. W międzyczasie czułam jak słabnę. Niezłe dotąd tempo zaczęło spadać. Czułam zawroty głowy i niechęć do takiego wysiłku w upale i stojącym powietrzu. Chyba jeszcze nie doświadczyłam dotąd podczas zawodów podobnych emocji. Czułam się jak mucha przyklejona do smoły. Byłam kompletnie bezradna i coraz wolniejsza z każdą bezsilną próbą przyspieszenia. Pierwsza kurtyna wodna i czysta radość polania się zimną wodą miała miejsce właśnie około piątego kilometra w Rąbieniu. Od tego momentu kiedy tylko widziałam takową, wbiegałam w nią mocząc się od stóp do czubka przegrzanej głowy. Pomagało na krótko. Odwracało uwagę od wyraźnego osłabienia i niechęci do wysiłku. Dużo piłam. Niestety później właśnie przez to czułam się ociężała. Jak to pogodzić? Naszym wielkim pocieszeniem na trasie, wsparciem, odwróceniem uwagi od użalania się nad sobą byli koledzy z grupy. Na rowerach towarzyszyli nam Paweł Walaszek i Marcin Jakubowski, którzy zagadywali, proponowali wodę i robili zdjęcia. No i cierpliwie słuchali jęków – przynajmniej moich… I jeszcze był Konrad Kosecki, Marcin Kozanecki, który też fotografował i Marcin Wojtysiak! Tak dobrze było zobaczyć każdą znajomą twarz.
Przyznaję, że kończąc pierwszą z dwóch pętli tego biegu sądziłam, że nie dam rady przebiec o własnych siłach całego drugiego okrążenia. Te kolejne dziesięć i pół kilometra jawiło mi się niczym maraton. Rozważałam wycofanie się z biegu. Jednak zależało mi przecież. A wraz ze mną biegło tyle innych osób. Dlaczego miałabym zawieźć bliskich, samą siebie? I ten aplauz ponownie na MOSIRze, słyszałam poza Arka dopingiem inne głosy wołające – to nasza, z Aleksandrowa! Cóż, jak zejść z trasy w takim momencie? I znów zamoczyłam się cała w wodzie tryskającej nieopodal i przebiegając obok obficie zastawionych owocami stołów porwałam spory kawałek arbuza! Tak, trzymałam go w ręku jeszcze ze dwa kilometry ciesząc się tym chłodnym, soczystym smakiem bez ustanku.
Druga połowa była lepsza, bo moja głowa zaczęła współpracować. Byłam z pewnością wolniejsza, jednak utrzymywałam stałe tempo, nie przechodziłam do marszu, jak wielu biegaczy obok mnie. I nawet jakiś czas, te ostatnie kilometry biegliśmy wspólnie, poganiając się wzajemnie. Ja jęcząc nieco nawoływałam kiedy przechodzili do marszu – truchtaj, truchtaj, dasz radę, nie idź! I sama słyszałam – no dawaj, przyspiesz, nie zostawaj w tyle. To są chwile, które się pamięta! A od Pawła, który ponownie dogonił mnie by zagadać dowiedziałam się, że trochę osób jednak się wycofało na półmetku, ale wszyscy „nasi” walczą! Wtedy już wiedziałam, że ukończę bieg. Już nie walczyłam o wynik. Ten oddalił się jak żaglówka przy silnym wietrze. Pomyślałam, że choćby najwolniejszym z truchtów, a jednak doczłapię! I tak było. I jeszcze na ostatnich metrach zobaczyłam koleżankę biegową z facebookowej kobiecej drużyny! Pomogła mi, kiedy już naprawdę nie miałam siły. Przyjechała tu przecież specjalnie z mężem, żeby dopingować, wesprzeć! Ilona! Babeczki dają radę!
Wynik daleki od ideału, mocno poniżej oczekiwań własnych, jednak zapewnił mi trzeci rok z rzędu podium w mojej kategorii wiekowej. Tym razem na trzecim miejscu. I tej pięknej chwili oraz pamiątkowego pucharu nie odbierze mi nikt! I jeszcze Jadzia stanęła na podium, na pierwszym miejscu w swojej kategorii wiekowej i Darek, jako najlepszy Aleksandrowianin zajął trzecie miejsce. Ogólnie też był najszybszy z naszej grupy. Wielkie gratulacje dla Ewy. Pierwszy półmaraton w tak ekstremalnych warunkach, to dopiero wyczyn!
Mam poczucie, że wszyscy z AGB Torfy spisaliśmy się na medal!
Fotki ze strony FB Aleksandrowa Łódzkiego, od Marcina Jakubowskiego, Ewy Celmer, Natalii Sedelnik.