Do startu w RDS-ie podchodzę z dużą dozą sympatii. Organizator Hubert Puka jest mega sympatycznym gościem, który robi zawsze fajne zawody. Dodatkowego smaczku dodaje panująca rodzinna atmosfera. Sam osobiście z RDS-em mam tylko dobre skojarzenia, pierwsza zaliczona setka na orientację była właśnie na RDS-ie, pierwszy raz na podium w zawodach ultra stanąłem również na RDS-ie, więc należało się spodziewać, że i tym razem będzie fajna zabawa.
Nastawienia miałem pozytywne mimo znacznych braków treningowych. Moje plany treningowe leżały w gruzach, zdarzały mi się długie weekendowe wybiegania, daleko mi do regularności. Ale od czego jest jeszcze głowa.
W bazie byłem jako jeden z pierwszych, przywitał mnie uśmiechnięty Hubert, pobrałem mapy (na RDS-ie mapy wydawane są wcześniej) i uwiłem sobie legowisko w końcu korytarza przy kaloryferze. Dwie godziny drzemki, kolejna porcja makaronu i rozpoczynamy wyznaczanie optymalnego wariantu. Wiem, ze co bym nie narysował to i tak pobiegnę inaczej, ale co tam jest zabawa. Do startu 2 godziny.
Jedyny sklep na 48 km otwarty od 7:00. Raczej będę tam wcześniej wiec biorę maksymalne zapasy wody. W ten sposób nic więcej nie mieści się do plecaka – najwyżej zmoknę, zmarznę itp.
Na starcie sporo znajomych twarzy – to lubię w kameralnych setkach, wszyscy mocni, doświadczeni. Jest i aktualny Mistrz Polski w MnO na 100 km Bartek Karabin, mamy więc doborowe towarzystwo.
Start o 24:00 i lecimy, od początku biegniemy w trzech ja, Bartek i Piotrek Jaśkiewicz. Tempo dość szybkie, przebieg na pierwszy punkt banalny, podbiegamy i podbijamy. Dalej lecimy przez pola, które okazują się suche i dobrze się po nich napiera. Za nami formuje się grupa pościgowa, dość liczna. Punkt drugi bez problemu podbity, dalej na 3-kę dłuższym przebiegiem. Obecność na naszych plecach grupy pościgowej zaczyna być męcząca, szczególnie że niektórzy nie mają nawet mapy w rękach. Przyspieszamy i na nic. No to zwalniamy, też nie bardzo chcą nas wyprzedzić…
Trójkę podbijamy znowu w pociągu i lecimy do wsi, tam mamy plan uciec przez pola i las. Zaczynamy iść, grupa pościgowa też. Udajemy że wiążemy buta, oni tez się nie garną aby dalej lecieć sami. W końcu odpuścili i nieśpiesznie poszli dalej. Na to czekaliśmy: na zgaszonych czołówkach skok w lewo w uliczkę i przez pola prosto do lasu. W końcu sami.
Do punktu napieramy wzdłuż rowu a w lesie z naprzeciwka migotają czołówki. Decyzja prosta gasimy światło, podbijamy po ciemku i uciekamy do lasu. Tam mieliśmy ostatni kontakt z grupą pościgową. Dalej zawody bez większej historii, prawie non stop biegniemy, ja zaczynam mieć trochę dosyć. Tempo 5:15 na setce z założenia dla mnie jest za szybkie. Ale skoro oni dają radę to czemu nie ja. Dodatkowo robi się cholernie zimno, a ja w plecaku mam tylko wodę, colę i jedzenie. Na 50 km jesteśmy po niecałych 6 godzinach. U Bartka widać świeżość, ja z Piotrkiem mamy lekki kryzys. Decyzja prosta puszczamy Bartka z przodu – niech leci, młody jest.
Na kolejnym punkcie niewielka wtopa na jakieś 200 metrów, później bieg dość ruchliwymi torami. Zrobiło się słonecznie i ciepło. Na 12 punkcie popełniamy największy błąd tego dnia, nie skręcamy we właściwą ścieżkę, przelatujemy za daleko. Na szczęście szybko się zorientowaliśmy i straty zostały zminimalizowane skrótem przez pola. Ufff. Punkt 14 znowu pomyłka, niewłaściwa ścieżka, w efekcie nie ma mostka i skaczemy przez dość szeroki rów. Efekt: buty w błocie i mokre. Szybko się namierzamy i napieramy dalej. Patrząc na zegarek czas w okolicach 13-14 h jest realny. Złamać 13 godzin, ta myśl pojawia się co chwila i dodaje sił.
Punkt 17 pomost, a geniusze nawigacji szukają punktu na moście 100 metrów wcześniej. Są fotki na udokumentowanie, że byliśmy na punkcie ale nie było punktu, taki paradoks. Ostatnie spojrzenie na mapę – o mało co byśmy nie załapali kary 3 godziny. Podbijamy i biegniemy na ostatni punkt z trasy głównej, coraz szybciej.
Dalej jakieś 3 km asfaltem do etapu BnO. Łapiemy tempo jak szalone, czasami na zegarze 4:45. U mnie widać braki szybkościowe, nie daję rady za Piotrkiem muszę biec interwałowo. Plan na BnO banalny. Mamy zebrać 24 a 35 punktów, wytypowaliśmy je wcześniej i wyznaczyliśmy optymalną trasę. Wedle Hiubiego zaplanowane na BnO jest 5 km a do 13 godzin mamy 28 minut. Może być ciężko na złapanie 12-ki z przodu. Takie szybkie bieganie po 96 km w nogach jest straszne. Na 4 minuty przed 13:00 mamy ostatni punkt na wybiegu z lasu i dobieg do szkoły – może się udać. Podbijamy, wylatujemy z lasu i co? Żaden z nas nie ma na wierzchu głównej mapy, a na mapie do BnO nie ma szkołyJ Grzebanie w plecaku, strata czasu, w nerwach nie możemy złapać gdzie dokładnie jesteśmy a czas ucieka. Jak ogarnęliśmy emocje i wbiegaliśmy do szkoły aby stanąć ex equo na drugim stopniu podium była 13:01. Niewiele a jednak. Obaj poprawiliśmy życiówki o ponad godzinę, więc i tak wynik jest super. Do Bartka straciliśmy niespełna godzinę, co raczej powinno być powodem do dumy. Młody ambitny zawodnik vs podstarzałe dziadki:)
Na koniec kilka ciepłych słów: podziękowania dla Huberta za super zawody, absolutny top PMnO; dla Bartka za bardzo szybkie tempo na pierwszej 50-ce; dla Piotrka za towarzystwo do końca i dobrą współpracę na BnO; dla obu chłopaków za mile spędzony czas. Gratulacje dla Krzyśka Drożdzyńskiego za zdobycie nagrody „Motylej Nogi” – przyznawana zawodnikowi, który spędzi najdłuższy czas na trasie. Krzysiek spędził na trasie 23 godziny i 35 minut- szacun.
Zdjęcia własne oraz autorstwa Michała Grześkiewicza, Jacka Bystrzyńskiego i Andrzeja Kusiaka.
[…] Piotr Mikulski […]
„Podstarzałe dziadki” ? Hehe, gwarantuję że nie jedna by jeszcze sidła zarzuciła :p
Klika ciepłych słów również dla Ciebie, fajnie się razem napierało.
Dzięki.