Sierpień tego roku spłatał nam figla i powalił na łopatki wszystkich niespodziewaną falą upałów. Trudno było normalnie funkcjonować, co dopiero trenować. Nie poddawaliśmy się jednak i z wielką pokorą podeszliśmy do nieuniknionej masakry w dniu Święta Wojska Polskiego, kiedy to miał odbyć się nasz trzeci już aleksandrowski bieg, tym razem na dystansie 5 km i półmaratonu. Co mądrzejsi zdążyli przepisać się z dłuższej trasy na tę krótszą, bądź zwyczajnie, bez niepotrzebnych dąsów zrezygnować z robienia z siebie męczenników i nie wystartowali. Jednak ja czekałam na ten Bieg. Choć z rosnącymi obawami, bijącym głośniej sercem, liczyłam – mantrując – jakoś to będzie! A to dlatego, bo narodził się on niejako ze mną, jako biegaczką. W moim pierwszym biegowym roku, na trasie 5 km w Aleksandrowie po raz pierwszy zawalczyłam i stanęłam na podium i to od razu na pierwszym miejscu! Oczywiście w mojej kategorii wiekowej, ale wiecie jak ten sukces cieszył! W roku kolejnym była dycha – drugi bieg i ponownie sukces, drugie miejsce w kategorii wiekowej i nowa życiówka. Mimo, że półmaraton po raz pierwszy pobiegłam jesienią, obiecałam sobie, że ten w Aleksandrowie jest obowiązkowy! I tak się stało. Nie myślałam wtedy nawet przez chwilę, że będzie aż tak trudny.